czwartek, 28 marca 2013

Born Ruffians - Needle


Może niektórzy zaliczą to na plus, ale jak dla mnie jedyną wadą tego tracku jest fakt, że strasznie długo się on rozkręca. W mojej opinii, 50 sekund na rozpoczęcie właściwej melodii w utworze, który trwa 3 i pół minuty to trochę za dużo. Szczególnie, że później jest bardzo dobrze i megapozytywnie :)

"Needle" to utwór kanadyjskiej grupy Born Ruffians. Nie są to debiutanci, track zwiastuje premierę ich trzeciego już longplay'a "Birthmarks", która zaplanowana jest na 16 kwietnia. Należy też wspomnieć, że skład wydał wcześniej jeszcze jedną płytę, lecz pod szyldem Mornington Drive. "Needle" to pozytywny indie-rockowy utwór i jeśli tylko reszta płyty dorówna mu poziomowi, to chłopaki z Born Ruffians trafią tu pewnie jeszcze nieraz. Zapraszam do słuchania. 


Kanadyjską ekipę znajdziecie tu:

Ifi Ude - My Baby Gone


Karierę Ifi obserwuję już od dawna, nadarzyła się jednak idealna okazja do napisania o niej na chillsoundzie, o tym jednak pod koniec. Na początku skupmy się na samej Ifi.

Dziewczyna naprawdę nazywa się Diana Ifeoma Ude, a urodziła się w Nigerii w plemieniu Ibo. Do Polski przyleciała, gdy miała 3,5 roku, dzięki czemu to właśnie u nas rozkwita jej talent. Dowiedziałem się o niej, jak zapewne większość rodaków, dopiero po jej występie w trzeciej edycji polsatowskiego talent-show "Must Be The Music". Ifi dotarła tam do półfinału, w którym w zjawiskowy sposób wykonała autorski utwór "Fala". Według mnie i według jury była w tym odcinku najlepsza, los jednak chciał inaczej i Ude do finału nie trafiła.

Kilka miesięcy po tym, miałem przyjemność posłuchać Ifi na żywo. W Opolu, w którym Ifi mieszkała aż do 2005 roku i z którym również ja jestem związany, odbywał się PandaArt Festival, na którym wokalistka była główną gwiazdą. Pamiętam to jak dziś, Ifi miała zagrać o 1:00, jednak jak to zwykle bywa, wszystko się poprzesuwało. Z każdym kolejnym artystą było coraz zimniej, a ludzi ubywało. Ja jednak wraz z grupką przyjaciół czekałem do końca. Około 2 w nocy na scenie pojawiła się drobniutka Ifi. Zagrała bardzo dobry koncert, jednak to co zapadło mi w pamięci najbardziej, to fakt, że dziewczyna sprawia wrażenie niesamowicie sympatycznej. Podczas kilku pierwszych utworów, wokal Ifi był zdecydowanie zbyt cichy, w stosunku do reszty instrumentów. Publiczność krzyknęła więc "Ifi! Wokal głośniej!", na co ona zareagowała z uśmiechem na twarzy, prosząc o podgłośnienie. 

Muzycznie Ifi porusza się po wielu gatunkach, z zasady łącząc jednak to, co z braku lepszego określenia nazwałbym "tradycyjną muzyką", ze swoimi korzeniami, a więc afrykańską kulturą i tamtejszymi brzmieniami. Ifi lubi też klubowe rytmy, co pokazała wspomnianą już "Falą" (niesamowity potencjał na radiowy hit), z równie wielką wprawą radzi sobie jednak w wolniejszych utworach, gdzie jako przykład podać mogę spokojną, eteryczną "Wełnę". Pierwszym singlem Ifi jest jednak utwór "My Baby Gone". Bardzo dobra produkcja i do tego równie dobry teledysk, stworzony przez Siostry Bui, z którymi Ifi często współpracuje. Sprawdźcie:


Na początku posta wspomniałem, że nadarzyła się idealna okazja do napisania o Ifi. O co chodzi? Wokalistka wciąż próbuje spełnić marzenie, którym jest wydanie debiutanckiego longplay'a. Jako że do wydania płyty potrzebne jest wsparcie wytwórni, która często odbiera artystom niezależność, lub duża ilość kasy, Ifi zdecydowała się na ryzykowny krok - w wydaniu albumu mogą jej pomóc fani. Artystka zorganizowała akcję na stronie Beesfund, gdzie można wpłacić określone kwoty, które zostaną przeznaczone na jej debiutancki album. Oczywiście wpłaty takie wiążą się z określonymi przywilejami, np. po wpłaceniu 25 zł ma się pewność otrzymania cyfrowej wersji albumu. Nadchodzą Święta, jest więc idealna okazja do zrobienia prezentu wokalistce. Ifi otrzyma pieniądze tylko wtedy, gdy osiągnięta zostanie suma 25 000 zł. Akcja trwa do 8 kwietnia, a udział w niej możecie wziąć tu.

Samą Ifi odnajdziecie pod jednym z tych adresów:

środa, 27 marca 2013

The Silver Liners

Utworów grupy The Silver Liners słuchałem z niesamowitym zaciekawieniem, ponieważ jest to pierwszy band, który sam podesłał mi swój materiał do wglądu. Nie ukrywam, że fakt ten niesamowicie mnie ucieszył, bo oznacza to, że nazwa chillsoundsgoodmusic zaczyna powoli krążyć po świecie :)

The Silver Liners to grupa tworząca w stolicy Stanów Zjednoczonych. Początków ich kariery należy szukać w 2010 roku, kiedy to ukazały się dwie EP-ki zespołu - debiutancka "Just Like The Rest EP" oraz wydana 8 miesięcy później "The Silver Liners EP". Na obu płytach mogliśmy znaleźć wpadające w ucho utwory z pogranicza alternatywnego rocka ocierającego się czasem o pop. Tak brzmiały dokonania The Silver Liners jeszcze 2 lata temu:

"Just Like The Rest" 

 

"Without A Face"

 
"Better Than Your Boyfriend"

 
Po ponad dwóch latach koncertowania oraz pracy w studiu członkowie The Silver Liners szykują się do wydania swojego debiutanckiego longplay'a, zatytułowanego "Fuzz", którego premiera zaplanowana jest na wiosnę. Zwiastunem nadchodzącej płyty jest wydana 8 marca EP-ka "Bliss EP", która pokazuje w jakim kierunku zmierza zespół. Muzyka grana przez The Silver Liners wyewoluowała, trzymając się rockowych korzeni, lecz przenosząc się w rejony brzmień elektronicznych, wśród których da się wyłapać synth-pop. Na szczęście nie przeszkodziło to grupie w tworzeniu równie chwytliwych kawałków. Na EP-ce znajdziemy trzy utwory, ja podrzucam dwa:

"Criminal"



"Shine On"



The Silver Liners odnajdziecie tu:

Kilka starszych tracków grupa udostępnia za darmo na facebook'u, reszta do kupienia, np. na iTunes.

wtorek, 26 marca 2013

Orange Grove

Nie masz motywacji do działania, potrzebujesz porządnego kopniaka, żeby coś dziś zrobić? Proste, odpal ten track:


Najnowszy utwór grupy Orange Grove to perfekcyjny motywator, którego zarówno tekst, jak i pozytywna melodia sprawiają, że od razu nachodzi nas chęć do działania, bo przecież jest dobry dzień i jesteśmy gotowi na to, co nas czeka :)

A kim właściwie jest Orange Grove? To pięcioosobowy skład, który łączy ludzi z Karaibów oraz Holandii. Jeżeli mowa o Karaibach od razu na myśl nasuwają się jamajskie rytmy, a więc reggae. Tak też jest, jednak w przypadku chłopaków z Orange Grove, poszli oni o krok dalej mieszając w swych produkcjach reggae z rockiem. Powstają dzięki temu sympatyczne, pozytywne utwory, które nie boją się jednak cięższych brzmień. Grupa ma na swoim koncie dwa longplay'e - "Genuine Origins" z 2007 roku oraz wydany dwa lata później "Fingerprint". Podrzucony przeze mnie track to zapowiedź ich kolejnego albumu. Posłuchajcie ich wcześniejszych produkcji:

"Haffi Fall Down"


"Feel That Fire" (zmieńcie od razu jakość na minimum 480p, bo poniżej tej granicy dźwięk jest fatalny)


Chłopaków z Orange Grove szukajcie tu:

poniedziałek, 25 marca 2013

Misun - Promise Me

Lubię tę grupę, bo to od niej zaczęła się moja przygoda z chillsound'em. Od pierwszego posta gościli na moim blogu jeszcze dwa razy - za każdym razem ich produkcje utrzymywały bardzo wysoki poziom oraz spójny klimat, nieustannie kojarzący mi się z filmami Quentina Tarantino. Możecie zresztą sprawdzić to sami, zaglądając do wcześniejszych postów, które znajdziecie tu, tu i tu. Tym większe było moje zdziwienie, gdy kilkanaście minut temu odsłuchałem ich najnowszy track - "Promise Me". Utwór całkowicie odbiega od tego, co członkowie Misun serwowali nam wcześniej. Prosty, ale niesamowicie przyjemny elektroniczny podkład pokazuje, że grupa ta nie zamierza zamykać się w jednym gatunku, co niesamowicie mnie cieszy. Wokal Misun Wojcik sprawdza się tu równie dobrze, co w "Darkroom" czy "Harlot". Oby tak dalej!


Swoją drogą - coraz częściej utwory, które opisuję, pojawiają się na soundcloudzie, w związku z czym nie mogę dodać ich do youtube'owej playlisty. Dzieje się tak dlatego, że z youtube'a bardzo łatwo utwór ściągnąć (choć akurat ten grupa udostępnia do zassania za darmo), co przekłada się na niższą sprzedaż albumów - w przypadku nowych artystów bardzo ważną. W związku z tym mam zamiar założyć chillsound'owe konto na soundcloudzie, gdzie będę mógł utworzyć miesięczne sety z opisywanymi przeze mnie utworami - dajcie mi tylko kilka dni, bo nazbierało się już tego sporo.

Przypominam, że Misun możecie śledzić tu:
https://www.facebook.com/MisunBand 

niedziela, 24 marca 2013

sundayclassics #2: Moby - In This World

Richard Melville Hall, czyli Moby, stworzył w swojej karierze kilka pereł, które z powodzeniem mogłyby trafić do 'sundayclassics'. Wybrałem jednak "In This World", bo to właśnie ten track przychodzi mi do głowy jako pierwszy, gdy pomyślę o tym artyście. 

Utwór ma już 11 lat, pochodzi z szóstego albumu studyjnego Moby'ego i jak dla mnie, wcale się nie zestarzał. Pomimo, że longplay "18" powszechnie uważany jest za gorszy od jego poprzednika, najpopularniejszego w dorobku Richarda "Play", według mnie akurat "In This World" z powodzeniem dorównuje jego wcześniejszym dokonaniom. Elektroniczny, spokojny track z wplecionym do niego wokalem Jennifer Price nie znudził mi się ani trochę. Tak samo zresztą, jak towarzyszący mu teledysk.

 

Tuxedo

Lubię funk, bo ciężko go nie lubić. Utwory z tego gatunku mają to do siebie, że automatycznie ma się przy nich szerokiego "banana" na twarzy, a nogi momentalnie zaczynają ruszać się w rytm muzyki. Szkoda więc, że tak mało zespołów i artystów sięga dziś po ten gatunek. Na szczęście raz na jakiś czas trafi się jakiś rodzynek, który przywraca nadzieję na to, że czasy, w których funk był królem, mogą jeszcze powrócić.

Tuxedo to duet dwóch doświadczonych już osób, które na scenie muzycznej istnieją od dawna i postanowiły rozpocząć nowy projekt. Wokalistą jest Mayer Hawthorne, który w życiu zajmował się również produkcją, komponowaniem, aranżacją, inżynierią dźwięku, rapowaniem, był także DJ-em, poza tym gra na wielu instrumentach. Podejrzewać więc można, że oprócz śpiewania ma on w Tuxedo również większy wpływ na całokształt utworów. Producentem jest natomiast Jake One, znany ze współpracy z takimi hip-hopowymi artystami, jak Kardinal Offishall, 50 Cent, De La Soul czy M.O.P. Współpraca dwóch tak doświadczonych osób, nie mogła zakończyć się fiaskiem. 

Pierwszym dokonaniem Tuxedo jest ich debiutancka EP-ka, na której znajdziemy trzy utwory. Każdy z nich tak samo dobry, każdy tak samo funkujący, każdy jest czymś, czego według mnie na mainstream'owej scenie brakuje. Sprawdźcie je wszystkie, mam nadzieję, że po przesłuchaniu będziecie czekać na kolejne produkcje Tuxedo z równie wielką niecierpliwością, co ja.

"Do It"


"So Good"
 

sobota, 23 marca 2013

Mykel - Hold On EP

Mykel to idealny przykład na to, że na muzyczną karierę nigdy nie jest za późno. Swoją przygodę z muzyką rozpoczął w wieku 29 lat, co przyznajcie, nie jest standardem w show-businessie. Nowa pasja jednak całkowicie go pochłonęła - zaczął uczyć się komponowania, pisania tekstów, produkcji oraz gry na gitarze. Pomimo odpowiedzialnego stanowiska - Mykel, czyli Michael Fitzpatrick jest dyrektorem przedsiębiorstwa inżynieryjnego - znajdował w tygodniu 30 godzin na ciągłą naukę i szlifowanie swojego talentu. Jeździł na obozy uczące pisania piosenek, współpracował z grupą Emeraz.com, od której jednak postanowił się odłączyć po ponad dwóch latach i rozpocząć solową karierę. Pierwsze jej efekty możemy właśnie odsłuchać i są one niesamowite, fenomenalne, perfekcyjne. Tak, jaram się tymi produkcjami jak szalony, ale w mojej opinii zdecydowanie na to zasługują.

Zanim jednak podrzucę Wam utwory Mykela, jeszcze kilka słów o nim. Jest to Irlandczyk, a pierwszy sukces odniósł już rok temu, docierając do finału telewizyjnego show "The Hit", co było jednocześnie pierwszym spotkaniem Michaela z telewizją, jak i debiutem scenicznym przed dużą publicznością. Mykel wystąpił w programie przeciwko najlepszym młodym songwriter'om. Zdobyte doświadczenie owocuje - 15 kwietnia ukaże się debiutancka EP-ka Fitzpatricka - "Hold On EP", którą zapowiadają single "Sweet Valentine" oraz utwór tytułowy. Nie będę się nad nimi dłużej rozwodzić, uważam, że tego po prostu trzeba posłuchać.

"Hold On"


 
"Sweet Valentine" (ft. Ati Fisher)


W świecie Internetu szukać możecie go tu:

Fink - Warm Shadow

Telewizyjne seriale, szczególnie te amerykańskie, to istna kopalnia dobrych, nieznanych utworów. Jest to też bardzo dobry sposób dla artysty na wybicie się z grona dotychczasowych fanów i pozyskanie nowych słuchaczy. Osobą, która już skorzystała na wykorzystaniu jego piosenki w serialu, jest brytyjski wokalista, songwriter, gitarzysta, producent i DJ - Fink. Wbrew pozorom, nie jest to żaden nowicjusz, ma już spore grono fanów, a na koncie sześć albumów oraz współpracę z takimi osobami, jak John Legend czy Amy Winehouse. Od 2 tygodni trwa jednak na niego prawdziwy boom, związany z tym, że track "Warm Shadow", pochodzący z ostatniego longplay'a artysty, znalazł się na ścieżce dźwiękowej 13-go odcinka najnowszego sezonu "The Walking Dead" (który notabene, z odcinka na odcinek jest coraz lepszy, przez co polecam go miłośnikom seriali i apokaliptycznych klimatów).

Od tej pory utwór zaczął robić furorę w sieci, nie dziwi więc decyzja Fina Greenall'a, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko, o wydaniu "Warm Shadow" jako singla. Track idealnie wpasował się w klimat całego serialu, jak i sytuacji, podczas której mogliśmy go usłyszeć. Cieszy to, że utwór oparty przede wszystkim na gitarze i wokalu, potrafi się aż tak spodobać. Przede wszystkim nie można mu odmówić świetnego stopniowana napięcia, co zresztą zostało umiejętnie wykorzystane przez ekipę produkującą "The Walking Dead". Utwór jednak doskonale radzi sobie bez całej tej serialowej otoczki. Sprawdźcie sami:


Wokalisty szukać możecie tu:

czwartek, 21 marca 2013

Ginger And The Ghost

Jestem ciekaw ilu jest na świecie artystów, dla których inspiracją jest Björk. Podejrzewam, że bardzo dużo. Islandzka wokalistka udowodniła, że alternatywa ma szansę się podobać i że muzyczny ekscentryzm może być metodą na sukces. Było po niej wielu naśladowców, jednak tylko nielicznym udawała się sztuka tworzenia "innej" muzyki, przy zachowaniu odpowiedniej dawki elementów sprawiających, że ich utworów słuchało się z przyjemnością. Może się mylę, ale wszystko wskazuje na to, że kolejna grupa próbuje iść tą drogą i póki co, wychodzi im to dobrze.

Ginger And The Ghost to australijski duet plastyków, który tworzą Missy oraz Daniel. Jak sami twierdzą, przekształcają oni swą wyobraźnię w piosenki. Kierują się ideą spontanicznego tworzenia, bez względu na narzędzia, z których wydobywają dźwięki. Oprócz tradycyjnych instrumentów grają na przykład na kołach od roweru czy własnych ciałach. Ich muzyka napędzana jest przez instynkt i intuicję. Ładnie to wszystko brzmi, jak jednak sprawdza się w praktyce? Według mnie - dobrze. Grupa potrafi zaciekawić, zarówno muzycznie, jak i wizualnie, dzięki tworzonym do tracków klipom. Głos Rudej jest charakterystyczny i na pewno rozpoznawalny - dla mnie brzmi jak młoda Gwen Stefani na kwasie :)

Grupa wkrótce powinna wydać swoją debiutancką EP-kę. Ja podrzucam dwa zwiastujące ją klipy:

 "One Type Of Dark"


"Where Wolf"


Rudą i Ducha znajdziecie tu:

Mt. Wolf - Hypolight

Nie każdy utwór musi mieć moc ukazaną głębokim basem i silnie podkreśloną perkusją. Czasem siła utworu leży w czymś nieuchwytnym, czego nie da się opisać. A track, który właśnie opisuję na pewno taką moc ma. Mało jest kobiecych głosów, które można porównać ze śpiewającą w grupie Mt. Wolf, Kate Sproule. Myśląc o tak samo mocnym i czystym wokalu, przychodzi mi na myśl Heather Nova, a ze względu na charakter tracku, słyszę od razu "Renegade" stworzone przez brytyjską wokalistkę wspólnie z ATB. "Hypolight" to song, który w przeciwieństwie do "Renegade", nie ma potencjału na radiowy hit. Jest to utwór niezywkle filmowy, w dobrym tego słowa znaczeniu, taki przy którym wypada zamknąć oczy, wsłuchać się i odpłynąć. Niesamowity klimat, niesamowity spokój i jednocześnie niesamowita siła.

Nie jest to pierwszy utwór londyńskiej grupy, w skład której oprócz Kate wchodzi jeszcze trójka instrumentalistów. Mt. Wolf zaistnieli na rynku w zeszłym roku, gdy wydali EP-kę "Life Size Ghost". Muzyka, którą tworzą określana jest przez nich jako dream folk. Rozmarzyć na pewno się można, bo "Hypolight" jest lepsze od ich wcześniejszych dokonań, warto więc czekać na kolejny minialbum, który singiel ten zwiastuje. Sprawdźcie sami:


Mt. Wolf znajdziecie tu:

środa, 20 marca 2013

The Flight - Hangman

Jest wiele rzeczy, które mogą skłonić kogoś do napisania utworu. Można w zasadzie powiedzieć, że ilu ludzi, tyle inspiracji. W przypadku debiutanckiej EP-ki grupy The Flight, wenę czerpali oni z tradycyjnej ludowej piosenki "Pretty Polly". Jest to utwór, którego źródła sięgają Appalachów w południowo-wschodnich Stanach Zjednoczonych, choć pojawia się również w kulturze szkockiej i angielskiej. "Pretty Polly" opowiada o morderstwie młodej dziewczyny przez mężczyznę, czasem nazywanego imieniem Willie. Istnieje mnóstwo wersji tej piosenki - niektóre przedstawiają historię z perspektywy Polly, inne ukazują świat oczyma zabójcy, tekst kolejnych opowiada o sytuacji z perspektywy osoby trzeciej. Czasem "Pretty Polly" to prosta historia o zabójstwie, czasem możemy doszukać się bardzo szczegółowych informacji na temat samego morderstwa, włącznie z motywem, którym najczęściej jest niechciana ciąża. Zdarza się również, że zabójca do końca swego życia odczuwa wyrzuty sumienia i jest ścigany przez ducha zamordowanej dziewczyny. Podsumowując, istnieją tysiące wersji "Pretty Polly", a żadna z nich nie jest taka sama.

Próby przeniesienia utworu we współczesne realia, podjął się producencki duet z Londynu - "The Flight", który tworzą Joe Henson i Alexis Smith. Ich debiutancka EP-ka "Hangman EP" zawiera cztery utwory, z których każdy jest próbą opowiedzenia "Pretty Polly" (zazwyczaj śpiewanej przy akompaniamencie banjo lub gitary akustycznej) na nowo, przy użyciu współczesnych instrumentów i elektroniki. W każdym z tracków, głosu udziela inna osoba zaproszona przez duet do współpracy.

Na promujący EP-kę singiel wybrany został tytułowy utwór. Jest to mroczny song (ciężko zresztą byłoby o radosny klimat), w którym historia o Polly opowiedziana jest głosem Keatona Hensona. Trackowi dorównuje również zmontowany do niego, klimatyczny klip. Całość wypada zdecydowanie na plus. The Flight zamierza przez pewien czas iść tą drogą, wydając EP-ki, na których wokalnie będą udzielać się zaproszeni goście, a dopiero po zdobyciu odpowiedniego doświadczenia, wydać debiutancki album. Trzymam kciuki i czekam na kolejne produkcje.


Grupę możecie obserwować, wchodząc na któryś z podanych linków:

wtorek, 19 marca 2013

Cosmo Sheldrake - Rich (ft. Anna Roo)

Do tworzenia wyśmienitej muzyki nie potrzeba wiele. Czasy, w których do nagrania utworu potrzeba było całego zespołu dobrze wyszkolonych muzyków, minęły bezpowrotnie. Dziś wystarczy komputer. I oczywiście talent do tworzenia dobrych, niebanalnych kompozycji.

Osobą, która zdaje się mieć wszystko, co pozwala na osiągnięcie sukcesu, jest młody Brytyjczyk Cosmo Sheldrake. Po stworzeniu kilku remixów zaczął tworzyć własne utwory. Do tej pory nie wyprodukował ich za dużo, tym bardziej zasługuje więc na uwagę, bo jeśli jego drugi track trzyma tak wysoki poziom, aż strach pomyśleć, co może stać się później.

"Rich" to stworzony na skromnym sprzęcie (Boss RC-50 i microKORG połączone z laptopem) podkład, z którym idealnie współgra głos zaproszonej do współpracy Anny Roo. Czysta przyjemność, polecam! :)


Cosmo szukać możecie tu:

Khat - Homeless czy Digital Farm Animals - I Wanna Go Home?

Zbierałem się do napisania o tym tracku w sumie przez dwa dni. Zaczęło się od tego, że podesłała mi go znajoma z roku - Anastazja (wielkie dzięki :) ). Utwór od razu mi się spodobał, niesamowicie wpada w ucho i ma się ochotę słuchać go kilka razy pod rząd. Od razu zacząłem więc szukać informacji na jego temat. Zainteresowała mnie duża liczba polskich komentarzy pod filmem, przez chwilę pojawiła się nawet szalona myśl, że może to nasza rodzima produkcja. Okazało się, że niestety nie, a duża liczba wyświetleń z Polski wiąże się z tym, że track podrzucił jakiś czas temu na swoją fanpage'ową tablicę Pezet.

Pomimo tego, że Pezet spopularyzował już "Homeless" w Polsce, stwierdziłem, iż utwór jest tak dobry, że i tak muszę o nim napisać. Zanurzyłem się więc w otchłań Internetu, żeby znaleźć jakieś informacje na temat tego, kim w ogóle jest Khat - czy to producent, czy zespół i skąd pochodzi. I tu zaczęło się robić jeszcze ciekawiej. Okazało się, że w zagranicznej prasie znaleźć można trochę informacji na temat Khat(a?), zgodnie z którymi, jest on utalentowanym producentem. Wideoklipy sugerowały, że ma on coś wspólnego z XO lub OVO czyli grupami powiązanymi choćby z The Weeknd, czy Drake'iem. 

Na szczęście zanim zacząłem pisać ten artykuł, przewinąłem również stronę w dół, gdzie natrafiłem na komentarze czytelników wspomnianych powyżej artykułów. Z nich natomiast jasno wynika, że Khat może i utalentowany jest, ale jest też człowiekiem bardzo leniwym. Tak naprawdę utwór "Homeless", to nic innego jak track grupy Digital Farm Animals - "Home" z dodanym wokalem. Czy jest to wokal Khat'a, czy też zapożyczony z innej piosenki, sprawdzić mi się nie udało. Zagłębiając się dalej w dyskusję Internautów okazało się, że wszystkie jego produkcje wyglądają identycznie - podkład muzyczny z czyjegoś utworu + wokal, bez jakichkolwiek, nawet kosmetycznych zmian. Ba, nawet niektóre klipy artysty są żywcem powycinane z innych teledysków. W związku z tym nie ustaje kłótnia, czy można nazywać takie utwory 'mixtape'ami'? Skąd ten 'mix', jeżeli nie włożyło się nawet odrobiny wysiłku w zremiksowanie sampla. Internet podzielił się więc na 3 części: pierwsza utrzymuje, że Khat to dobry producent, który z małych dzieł sztuki robi arcydzieła, kolejna twierdzi, że jest on złodziejem i nie powinno się go promować, trzecia natomiast, że Khat jest dobry, ale powinno się go nazwać inaczej niż producentem (np. Video DJ-em).

Mi ciężko jest się przyporządkować do którejś z tych grup. Może dlatego, że według mnie utwór Digital Farm Animals jest dobry, jednak z wokalem dodanym przez Khat'a stał się jeszcze lepszy. Wykonał więc on dobrą robotę. Wydaje mi się jednak, że podpisanie tego swoją ksywką, jest trochę na wyrost. Wy oceńcie sami, podrzucam obie wersje.

Khat - "Homeless"


Digital Farm Animals - "Home"


Khat'a odnajdziecie tu:
Digital Farm Animals tu:

niedziela, 17 marca 2013

sundayclassics #1: Sistars - Inspirations

Przez te nieco ponad 2 miesiące, przez które prowadzę chillsound'a, już kilka osób mówiło mi, żebym oprócz wrzucania nowych, nieznanych szerszej publiczności utworów, podrzucił czasem też jakiś znany lub zapomniany już klasyk. Nie powiem, dobry pomysł ale na początek wypada zadać sobie pytanie: czym właściwie jest klasyk? Bo przecież to, co dla jednego klasykiem bezsprzecznie jest, dla kogoś innego może być też nic nie wartym chłamem.

Na początek może więc kilka słów wyjaśnienia, czym to całe sundayclassics będzie, a przynajmniej, jak ja to widzę w momencie, gdy piszę te słowa. Cykl sundayclassics, jak sama nazwa wskazuje, będzie ukazywać się co niedzielę, a będę w nim umieszczać piosenki, które na głównej liście chillsound'a znaleźć by się nie mogły. Bo w zamierzeniu trafiają na nią utwory świeże, lub takie, które pomimo ponad roku na koncie, dopiero teraz stają się znane lub też dopiero teraz wpadłem na nie ja. Do sundayclassics trafiać natomiast będą tracki, które dla mnie i podkreślam - tylko dla mnie mają już status klasyków. Wcale nie muszą to być dinozaury z lat '40 czy '50 i takich radzę się nie spodziewać. Będą to raczej piosenki, które z wiekiem wcale nie traciły według mnie na wartości, takie które ciężko było mi wyrzucić z telefonu, "empetrójki" czy aktualnie słuchanej playlisty. Jako, że jesteśmy w Polsce zacznę od naszej rodzimej produkcji.

Było ostatnio wokół Sistars głośno, nawet bardzo. Po kilku latach kompletnej ciszy, w trakcie której zarówno dziewczyny, jak i chłopaki z Planu B, skupiali się na solowych projektach, zespół powrócił. Najpierw, w bardzo dobrym stylu, grupa zagrała na Orange Warsaw Festival w 2011 roku. Bardzo dobre przyjęcie, zarówno przez wiernych fanów, jak i krytykę, znów nakręciło plotki o reaktywacji Sistars i wzbudziło we wszystkich chęć na więcej. Od tamtej pory czekaliśmy i czekaliśmy, aż w końcu, w ubiegłym miesiącu skład pokazał swoje pierwsze od sześciu lat nagranie - utwór "Ziemia". Za dużo o nim pisać nie będę, bo jak dla mnie, nie był to ten sam poziom, co kiedyś. Oczywiście, lepszy niż większość tego, co serwują nam stacje radiowe, brakowało jednak charakterystycznego dla tej grupy wychodzenia przed szereg - tworzenia czegoś, co w naszym kraju teoretycznie nie mogło się sprzedać, a jednak się sprzedawało. Pomyślałem jednak, że oni dopiero się przecierają, a następny song będzie tym prawdziwym powrotem. Dziś już wiem, że się przeliczyłem. Reaktywacji Sistars nie będzie - dziewczyny nie dogadują się z chłopakami tak dobrze, jak kiedyś, w związku z czym Plan B działać będzie osobno, a siostry Przybysz pójdą swoją drogą, tworząc pod szyldem Archeo Sisters.

Szkoda, bo jak dla mnie Sistars był jednym z najjaśniejszych punktów na polskiej scenie muzycznej. Fenomenalne wręcz barwy głosów zarówno Natalii, jak i Pauliny, perfekcyjne podkłady tworzone przez chłopaków, niebanalne teksty, różnorodność gatunkowa - bo przecież nagrywali zarówno hip-hop i r&b, jak funk, pop, czy tak zwany white soul. Jak dziś pamiętam moje wkurzenie, gdy w eliminacjach do Eurowizji w 2004 roku, naprawdę przełomowe, jak na nasz kraj nagranie "Freedom", przegrało z miałkim "Love Song" Blue Café. Dziś wiem, że może to i lepiej, bo wtedy, jako 14-latek, nie miałem świadomości, że konkurs ten dawno stracił na znaczeniu i swoim poziomem dorównuje przeciętnym dożynkom gminnym (nie obrażając dożynek). 

Pierwszy album grupy - ten bardziej hip-hopowy - "Siła Sióstr" był bardzo dobrym debiutem. Dziewczyny nie bały się kontrowersji, potrafiły sypnąć soczystą ku*wą, zachowując przy tym dobry feeling. Album podbił polski rynek, trafiając na szczyt listy sprzedaży i otrzymując dwa Fryderyki, za "Nową twarz fonografii" i "Album roku - hip-hop". Dla mnie był to jednak tylko wstęp do jednego z najlepszych dokonań w historii polskiej fonografii - czyli drugiego i zarazem ostatniego w karierze Sistars longplay'a "A.E.I.O.U." Na płycie tej zdecydowanie mniej jest klimatu blokowisk i wyrzutów do otaczającego nas świata - słuchanie jej przynosi w zasadzie czystą radość. Funkujące tracki, takie jak "Boogie Man", "Listen To Your Heart", czy song tytułowy, to coś czego na naszym rynku brakowało. Płyta, tak jak jej poprzedniczka szturmem podbiła rynek, znów wspinając się na szczyt OLiS i zdobywając Fryderyka w kategorii "Album roku - hip-hop". Na albumie znalazło się też miejsce na opisywany przeze mnie utwór, wybrany przez Sistars na jeden z singli. "Inspirations" to chillująca ballada w klimacie r&b, w całości wyśpiewana przez Paulinę Przybysz. Jest to według mnie kompozycja idealna, kompletna - mądry tekst idealnie współgra ze spokojnym podkładem, który dąży do punktu kulminacyjnego. Ten następuje w 2:30 i od pierwszego usłyszenia tego momentu "Inspirations" podbiło moje serducho, przez co w pewnym czasie "repeatowałem" je wręcz nienormalnie dużą ilość razy. Pomimo tego, nadal bez żadnego znudzenia mogę słuchać tego utworu, tak jak i całego "A.E.I.O.U.". Jednak, parafrazując tekst utworu, to właśnie ten "song makes them unforgettable".

Adrian Lau

Adrian Lau po raz pierwszy wpadł mi w ucho prawie rok temu, gdy usłyszałem jego track "Blue Dreams". Posłuchałem kilka razy, stwierdziłem, że w miarę dobry, wyłączyłem i kompletnie o nim zapomniałem. Ponownie natknąłem się na niego dopiero kilka dni temu, gdy przez przypadek wpadłem na jego najnowszy utwór "Look Real High". Sądzę, że tym razem młody raper przyciągnie moją uwagę na zdecydowanie dłużej.

Jak wiecie, piosenki, które wynajduje na bloga, są szukane według pewnego szablonu. Przede wszystkim mają mi się podobać, po drugie powinny być nieznane szerszej publiczności (choć to akurat nie jest niezbędne), powinny też zawierać któryś z elementów składających się na nazwę bloga, a więc muszą być "good", a jeżeli będą też przy okazji "chill", to będzie jeszcze lepiej. Patrząc na teledysk do wspomnianego tracku Adriana odnoszę wrażenie, że z członem "chill", problemów u niego nie ma ;)

Lau tworzy i nagrywa w Brooklynie. W jego muzyce czujemy wpływ modern rapu, jednak umiejętnie połączonego z klasycznym hip-hopem. W dodatku czuć, że chłopak rozwija się z kawałka na kawałek, widać lepszy dobór sampli i ogólnie większą dojrzałość w tworzeniu utworów. Przyznam, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony jego najnowszymi utworami i z niecierpliwością czekam na mixtape, EP-kę, czy najlepiej - pierwszy longplay.

"Look Real High"


"Free" (with Trap Ciudad)

Robby Hunter - Corazon

Odsłaniam roletę, za oknem słoneczko (nareszcie), włączam głośniki i słyszę ten track. I wiecie co? Jest po prostu idealnie. Łączący ze sobą hip-hop, funk i alternatywny rock debiutancki track Robby'ego Huntera ma w sobie ten "chill", którego szukam i który sprawia, że mam chęć słuchać go kilkanaście razy pod rząd.

Robby urodził się i wychował w słonecznym Miami, co słychać w jego utworach. Choć w tworzonej przez niego muzyce dominuje indie rock z domieszką funku, nie stroni też od hip-hopu, czy to w jego wykonaniu, czy we współpracy z zaprzyjaźnionymi raperami. Pomimo zaawansowanych prac nad swoją debiutancką płytą, Hunter nie porzuca dotychczasowych przyzwyczajeń, grając w każdy piątkowy wieczór ze swoim zespołem w Barze Barracuda dla skromnej publiczności. Track, który dzisiaj tak bardzo mi podpasował nosi nazwę "Corazon" i jest to pierwsza piosenka zwiastująca jego debiutancki album. Dla lepszego zapoznania się z wokalistą, polecam zajrzeć na jego profil na portalu ReverbNation, gdzie znajdziecie jego wcześniejsze nagrania.


Robby'ego i jego zespołu szukać możecie tu:

sobota, 16 marca 2013

Meg Mac - Known Better

Od śmierci Amy Winehouse, grono wokalistek głęboko osadzonych w soulu, a jednocześnie umiejących przebić się ze swoją muzyką do głównego nurtu, zmalało. Media prześcigają się w szukaniu następczyń nieodżałowanej Amy, a jako jedną z nich wymienia się zaledwie 22-letnią Megan McInerney.

Od razu powiem - bez przesady, nie wiem skąd te porównania do Winehouse, bo zarówno wokalnie, jak i muzycznie niezbyt im do siebie blisko. Utwory Amy silnie czerpały z całego soulowego dorobku, trzymając klimat klasyków gatunku. Słuchając natomiast debiutanckiego singla Meg Mac, bo pod takim pseudonim Megan wydaje swoje produkcje, czuć jednak, że bliżej jej do czasów współczesnych. Co nie zmienia faktu, że dziewczyną warto się zainteresować, bo track jest bardzo, bardzo dobry. Po prostu stawiałbym Meg bliżej takich wokalistek, jak Kimbra czy już nawet Adele, nie siląc się na znajdywanie "kolejnej Amy", bo bardzo prawdopodobne, że taka przez długi czas się nam nie trafi.

Megan urodziła się w Sydney, a mieszka w Melbourne, gdzie szykuje swoją pierwszą EP-kę. Trzeba przyznać, że debiutancki track to bardzo mocny strzał, gdyż piosenka może być doceniona ze względu na walory artystyczne, a do tego ma w sobie to coś, co nie przeszkodzi jej również w podbiciu list przebojów. Lepiej zapamiętajcie to nazwisko, bo nie zdziwię się, jeżeli za parę lat Meg będzie w czołówce światowych wokalistek. Tylko proszę, nie porównujcie jej do Amy.


Meg znajdziecie pod tymi adresami:

Vance Joy - Riptide

Są takie utwory, które wywołują uśmiech na twarzy już po kilku pierwszych dźwiękach i potrafią wnieść trochę słońca w nawet najbardziej pochmurny dzień. Jeden z takich tracków stworzony został przez australijskiego wokalistę i songwriter'a, Vance'a Joya. Utwór "Riptide" to drugi singiel zapowiadający jego debiutancką EP-kę "God Loves You When You're Dancing", która ma ukazać się 22 marca. Pogodny rytm, interesujący, charakterystyczny wokal i dźwięk tamburynu. Możliwe, że właśnie nadciąga hicior tego lata.


Wokalisty szukać możecie tu:

czwartek, 14 marca 2013

Chlöe Howl - No Strings (Klip)

Jak pisałem w ostatnim poście o młodej wokalistce z Wielkiej Brytanii, Chlöe po wydaniu debiutanckiej EP-ki obiecała fanom teledyski do wszystkich trzech utworów, które się na niej znajdują. Po udostępnionym tydzień temu wideo do "Rumour", przyszła kolej na utwór, z którym Howl zadebiutowała, czyli "No Strings". Logika wskazywałaby więc, że za tydzień możemy spodziewać się obrazu do utworu "I Wish I Could Tell You". Czy tak się stanie, przekonamy się w przyszły czwartek, dziś zapraszam do oglądania świeżutkiego klipu.


Linki do stron Chlöe:

środa, 13 marca 2013

Dillon

Czasem zdarza się tak, że ktoś na sukces musi trochę poczekać. Tak też było w przypadku Dominique Dillon de Byington - dziewczyna kilka lat temu zaczęła wrzucać na youtube'a amatorskie filmiki, na których śpiewała covery oraz napisane przez siebie piosenki. Zdobyły one dość dużą popularność, choć oczywiście mowa tu o kilkuset tysiącach wyświetleń. Na miliony Dillon, bo właśnie tym członem nazwiska dziewczyna podpisuje swoje nagrania, musiała jeszcze poczekać. 

Podczas skromnych tras koncertowych Dominique powoli zbierała materiał, aż w końcu w 2011 wydała swoją debiutancką płytę - "This Silence Kills". Album zdobył uznanie wśród krytyków, płytą zainteresowali się też dotychczasowi fani artystki. Prawdziwy boom nastąpił jednak dopiero ponad dwa miesiące temu - nie wiem, czy utwór "Thirteen Thirtyfive" został umieszczony w jakiś serialu czy reklamie, co często niesamowicie pomaga w promocji, faktem jest jednak, że nagle z kilkuset tysięcy wyświetleń utworu zrobiły się ponad 4 miliony, a o Dillon zaczęli pisać wszyscy. Ja także, bo dziewczyna zdecydowanie na to zasługuje. 

Umiejscowiona gdzieś pomiędzy Reginą Spektor a CocoRosie, Dillon tworzy alternatywny pop, w którym urzeka swoim niesamowitym, kojącym głosem. Niejednokrotnie minimalistyczne tracki pokazują, że aby się podobać, nie potrzeba muzycznych fajerwerków i mnóstwa elektroniki. Liczba wyświetleń jej utworów rośnie z dnia na dzień, Wy również możecie ją zwiększyć, słuchając podrzuconych przeze mnie tracków:

"Thirteen Thirtyfive"


"Tip Tapping"


"Your Flesh Against Mine"


Dillon możecie znaleźć pod tymi adresami:

Wild Belle - Shine/Love Like This

Duet Wild Belle singlami "Keep You" oraz "It's Too Late" postawił sobie wysoko poprzeczkę. Debiutancki album grupy - "Isles", miał premierę wczoraj, mamy więc okazję sprawdzić, czy udało im się ją przeskoczyć. Płyta Wild Belle utrzymuje klimat dwóch pierwszych nagrań, mieszając reggae w stylu lat '70 ubiegłego wieku z szeroko pojętą alternatywą, dodając do tego elementy bluesa i soul'u. Na pewno nie zawiedli oczekiwań, polecam. Album zawiera 11 utworów, ja na zachętę podrzucam jeszcze dwa:

"Love Like This"


"Shine"


Przypominam, że grupę odnajdziecie tu:

wtorek, 12 marca 2013

Ghost Beach - Close Enough (ft. Noosa)

Ghost Beach to chyba najbardziej 'hipsterska' grupa, o jakiej do tej pory pisałem, ale nic nie poradzę na to, że podoba mi się jak grają. Jest to electro-popowy duet z Nowego Jorku, który silnie zapatrzył się na tworzony w latach '80 synth-pop. Za wokal odpowiedzialny jest Josh Ocean, który oprócz tego zajmuje się również basem, natomiast jego kolega - Eric "Doc" Mendelsohn gra na gitarze oraz tworzy podkłady na MPC.

W dotychczasowym dorobku grupy znajdziemy dwie EP-ki - "Ghost Beach" i "Modern Tongues" oraz kilka luźno wydanych singli. Nie wszystkie kawałki wpadają w ucho od razu, nie wszystkie też mi się podobają, ale "Close Enough", w którym gościnnie udziela się Noosa, jest tak dobry, że wystarczył, by duet trafił na chillsound'a. Refren przywodzi na myśl popowe klasyki tworzone ponad dwie dekady temu, natomiast w pozostałej części utworu czuć powiew współczesności. Całość zasługuje na uwagę. Sprawdźcie sami:


Track możecie pobrać za darmo po "zalajkowaniu" grupy na facebook'u. Chłopaków z Ghost Beach znajdziecie tu:

niedziela, 10 marca 2013

Husbands

Muzyczny świat rządzi się swoimi prawami. W wielu państwach na całym globie rodzą się wokalistki z niewyobrażalną skalą głosu, faceci posiadający powalające na łopatki flow, ludzie tworzący niebanalne teksty, wspaniali beatmakerzy i muzycy. Zazwyczaj osoby takie zdobywają popularność w swoim rodzimym kraju i tylko nielicznym udaje się zaistnieć na całym świecie. Taka niestety smutna prawda, że to czego słuchamy, najczęściej narzucane jest nam przez dwie muzyczne potęgi, czyli Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone. Tworząc tam, artyści na samym starcie mają większą szansę na zdobycie popularności. Smutno przede wszystkim dlatego, że bardzo często alternatywni twórcy z innych państw, szczególnie europejskich, decydują się na klimat lub różne artystyczne zabiegi, o które przedstawiciele dwóch wymienionych anglojęzycznych krajów, by się nie pokusili.

Dziś mam dla Was przedstawicieli francuskiej sceny muzycznej. Bardzo "świeżych", ponieważ minęło dopiero kilka dni od wydania ich debiutanckiej EP-ki. 'Mężowie' to zespół grający alternatywny pop/rock i nie wiem, jak Wy, ale ja już po pierwszym przesłuchaniu ich utworów, czułem, że nie wyszły one spod ręki kogoś z USA. Czuć tą ciężką do opisania "inność", leniwą delikatność, która sprawia, że przy takich piosenkach możemy zamknąć oczy i "odpłynąć".

Husbands promują się dwoma utworami - "Dream" i "Overseas". Oba są godne polecenia, jednak zdecydowanie radzę zwrócić uwagę na ten pierwszy, który posiada chyba najlepsze 'lyric video', jakie widziałem w życiu. Całość robi większe wrażenie, gdy obejrzymy klip 'making of', dzięki któremu wiemy, że nie jest to efekt uzyskany komputerowo, lecz misterna, ręcznie stworzona konstrukcja. Mocno trzymam kciuki za ten zespół, bo mają w sobie coś co sprawia, że polubiłem ich w zasadzie od razu. Sprawdźcie sami:

"Dream"


"Overseas"


Link do filmu przedstawiającego kulisy tworzenia lyric video do "Dream": http://vimeo.com/60369434
Adresy, pod którymi możecie znaleźć Husbands:

Lulu James

Mam dziwne przeczucie, że tej Pani uda się zajść w show-businessie daleko. Lulu James czerpie z całego soulowego dorobku i wprowadza ten gatunek we współczesne czasy, opierając się na elektronicznych podkładach. I niewiele jest osób, którym wychodzi to tak dobrze, jak jej. Zresztą, jak sama przyznaje największą inspiracją nie są dla niej legendy soulu, lecz James Blake. Swoją muzykę nazywa po prostu "soulem XXI wieku".

W dorobku Lulu znajduje się EP-ka "Rope Mirage", track "Be Safe" oraz jej najświeższe i jak dla mnie najbardziej wpadające w ucho dzieło - "Closer". Wydaje mi się, że ostatni z utworów, przy dobrej promocji może stać się radiową petardą, szczególnie w jej rodzimej Wielkiej Brytanii, gdzie ludzie kochają tego typu klimaty. Przekonamy się o tym pewnie dopiero po 7 kwietnia, gdy singiel będzie miał swoją oficjalną premierę. Póki co, Lulu znajduje się bardzo wysoko na liście osób, które należy w tym roku bacznie obserwować. Posłuchajcie, jak według Lulu brzmi "21st century soul".

"Closer"


"Be Safe"


"Rope Mirage"


Linki do stron, na których znajdziecie Lulu:

sobota, 9 marca 2013

Bliss n Eso

Przyłapałem się ostatnio na tym, że nie piszę o pewnych grupach czy osobach, ponieważ znam ich od dawna, a mam jakiś dziwny tok myślenia, zgodnie z którym skoro ja słucham czegoś już długi czas, to powinni to znać również wszyscy dookoła. Dlatego dzisiaj postanowiłem to zmienić i przybliżyć wizerunek grupy, która pomimo ponad 400 000 fanów na facebook'u nadal nie jest jakoś wybitnie znana, szczególnie w innych niż Australia częściach świata.

Bliss n Eso to hip-hopowy skład, założony w 2000 roku w Sydney. Ja poznałem ich co prawda dopiero w 2010 roku, przy okazji wydania ich czwartego longplaya zatytułowanego "Running On Air", który swoją drogą uważam za jeden z lepszych albumów wydanych w tamtym czasie. Grupę tworzą trzy osoby - MC Bliss, MC Eso oraz producent DJ Izm. Na australijskim rynku mają status gwiazd, wspomniany album wspiął się na pierwsze miejsce tamtejszej listy sprzedaży, są najlepiej "sprzedająca się" grupą w historii australijskiego hip-hopu, występowali też, jako jedyni reprezentanci tego gatunku, na charytatywnym koncercie zbierającym fundusze dla ofiar pożarów buszu w stanie Wiktoria - był to największy płatny koncert w historii Australii.

Dobre flow, bardzo chwytliwe refreny, wpadające w ucho beaty, nietuzinkowe teksty - te wszystkie cechy są typowe dla Bliss n Eso. Wśród tłumu raperów wyróżnia ich jednak przede wszystkim fakt, że naprawdę ciężko znaleźć w ich dorobku słabsze utwory. Chłopaki utrzymują stały, bardzo wysoki poziom, a na ich albumach rzadko możemy trafić na tzw. "zapchajdziury", czyli utwory, które zostały dodane na tracklistę wyłącznie w celu zapełnienia jej, bez zwracania uwagi na to, że są gorsze jakościowo. Oczywiście, każdy ma inny gust i wiadomo, że niektóre piosenki podobają się bardziej, niektóre mniej, ja jednak na każdej z czterech, wydanych dotąd przez skład płyt, znajduję więcej plusów.

Fakt, że piszę o Bliss n Eso akurat dziś, nie jest przypadkowy. Grupa powoli przymierza się do wydania czwartego studyjnego albumu, a pięć dni temu zamieściła w sieci pierwszy zapowiadający go singiel, pt. "House Of Dreams". Znajdziecie go poniżej, wraz z kilkoma starszymi utworami.

"House Of Dreams"


"Reflections"


"Addicted"


"Family Affair"


Grupę znajdziecie tu: