sobota, 26 października 2013

Female - Stay

chillsoundsgoodmusic
Po mocnej dawce pobudzającego basu, pora na coś równie chillującego. Female to australijski producent, który co prawda specjalizuje się w tworzeniu wyciszających, minimalistycznych, elektronicznych utworów, jednak przy jego najnowszym tracku, zatytułowanym "Stay", przeszedł samego siebie. Piosenka brzmi, jakby była zaginionym utworem z ostatniej EP-ki ODESZY, co jest moim zdaniem gigantycznym komplementem. Idealny track, jeżeli chcemy na chwilkę usiąść i odetchnąć.


Mace - 50k In My Grill

chillsoundsgoodmusic
Sobotnie poranki często bywają ciężkie, szczególnie gdy dzień wcześniej żegnaliśmy się z dniami roboczymi zbyt upojnie. W takie dni potrzeba nam dodatkowych kilku godzin spędzonych w łóżku, bądź czegoś, co pozwoli nam się z tego łóżka wyrwać. A co wyrwie nas z niego lepiej niż porządna dawka przepełnionej basem elektroniki?

Jak już kilka razy wspominałem, nie przepadam za trapem, Mace wyprodukował jednak utwór, któremu udało się idealnie wpasować w moje gusta. Nie jest to trap przesadzony, psychodeliczny, lecz spokojniejszy (o ile trap w ogóle można nazwać spokojniejszym), ocierający się bardziej o hip-hop i dubstep. Potężny bas obudziłby nawet zmarłego, a melodyka utworu nie powoduje, jak to często bywa, odruchów wymiotnych, lecz przyjemnie wędruje do naszych uszu. Track znajduje się na debiutanckiej EP-ce pochodzącego z Milanu Mace'a, pt. "Philly Love Affair".



czwartek, 24 października 2013

"Muzyka to są cztery akordy i prawda" - wywiad z Siemionem.

chillsoundsgoodmusic
Przez 20 lat współtworzył zespół Proletaryat, niedawno jednak wykonał zwrot o 180 stopni, zaskakując wszystkich singlem zwiastującym jego pierwszy solowy album. Z Siemionem rozmawiałem o płycie "Poza Stadem" i o tym, co skłoniło go do tak radykalnej zmiany twórczości.

Zacznijmy od tytułu Twojej nadchodzącej płyty, która nazywać się będzie „Poza stadem”. Czy jest to po prostu nawiązanie do faktu, iż to Twoje pierwsze solowe wydawnictwo, czy też za nazwą tą stoi również jakaś inna historia?

I jedno i drugie. Jest to faktycznie pierwszy solowy album ale jednocześnie na tytuł miał wpływ fakt, że powstał on w zupełnie innym regionie świata i to, że słychać w nim taką trochę alienację. Jest to w warstwie tekstowej, muzycznej zresztą chyba też, rzecz przeznaczona głównie dla ludzi, którzy myślą. Takie było założenie. Nagle stanąłem z boku wszystkiego i byłem sam. Strasznie dużo mógłbym o tym mówić, ma to bardzo dużo znaczeń, na pewno nie jest to nazwa nadana tak po prostu.

Jeżeli chodzi o pracę w studio, to wolisz być „Poza stadem” i pracować nad płytą solo, czy w grupie, tak jak przez 20 lat z zespołem Proletaryat?

To są zupełnie inne doświadczenia. Jak się pracuje z grupą, w ten sposób, że się robi płytę i jest wynajęte studio, to jest tzw. deadline, czyli termin, który nas goni. Jest to jeden z najistotniejszych elementów przy nagrywaniu płyty niezależnie od tego czy to będzie własny album, czy nagrany z zespołem. Kiedy chodziłem w Wielkiej Brytanii do szkoły, jeden z producentów mi powiedział: „musisz wiedzieć co chcesz zrobić i kiedy chcesz to zrobić, inaczej nigdy tego nie dokończysz”. Z zespołem zawsze jest to oczywiste – masz dwa tygodnie, wcześniej musisz mieć gotowe piosenki i umieć je zarówno zagrać, jak i nagrać. Tworzenie płyty solo to inne doświadczenie – samemu zawsze można sobie w płycie „grzebać”, o ile ma się własne studio nagraniowe. Ja wpadłem na pomysł, żeby wyznaczyć sobie taki deadline i to był konkretny termin, konkretny dzień. Tego dnia przestałem pracować nad płytą, aczkolwiek parę miesięcy później znowu zacząłem przy niej majstrować. Jest tak: wolę pracować sam kiedy komponuję, a potem pracować z kimś, kiedy doaranżowuję te piosenki. Świetnie mi się nagrywało tę płytę samemu, ale odnoszę wrażenie, że drugi album, nad którym sobie już teraz troszeczkę pracuję, postaram się nagrać na żywo w studio, z zespołem, bo to też świetne przeżycie. Jest to więc bardzo, bardzo trudny wybór.

Jak długo powstawała tak naprawdę ta płyta? Nie chodzi mi tylko o realną pracę nad nią, lecz cały proces - od momentu, gdy myśl o niej narodziła się w Twojej głowie.

Parę lat. W pewnym momencie swojego życia przyjechałem tu, do Edynburga. To jest bardzo dziwne miasto - miasto duchów. Nawet na autobusach są czasami takie ogłoszenia, że tylko duchy podróżują w nocy za darmo, a śmiertelni muszą płacić. Mieszkałem 500 metrów od bardzo słynnego miejsca wśród ludzi z całego świata, którzy śledzą życia pozagrobowe i inne paranormalne rzeczy. Czasami im się coś uda nawet nagrać, czasami nie. Było tak, że w pewnym momencie coś we mnie pękło, coś się złamało i ułożyłem sobie pierwszą piosenkę, która spowodowała, że się polubiliśmy z miastem. Jeżeli chodzi o całą płytę to myślę, że około pięciu lat. Najwięcej czasu zabrało mi szukanie siebie samego, tego dokąd zmierzam, gdzie jestem. Właściwie zaczęło się od rytmów bardziej cygańsko-bałkańskich, które obrazuje piosenka „Wesoły smutek”, a skończyło na coraz bardziej skromnych i spartańskich klimatach, w których coraz mniej było tych szalonych instrumentów.

Strasznie dużo czasu zajmuje też pisanie tekstów. Trochę zajęło mi znalezienie właściwych słów, które oddadzą to, co chcę przekazać - trzeba naprawdę się namęczyć nad tym. Trwało to parę lat, natomiast tak jak pierwsza piosenka zajęła mi bardzo dużo czasu, tak każda następna już coraz mniej i mniej. Teraz jest tak, że siadam i piszę piosenkę praktycznie od początku do końca w bardzo krótkim czasie. Pozostaje tylko kwestia, żeby to później nagrać.

Skoro już poruszyliśmy temat tekstów, w wywiadzie z portalem „Zakamarki audio” powiedziałeś, że trudno Ci mówić o inspiracjach w przypadku muzyki. A jak jest z warstwą tekstową, skąd rodzą się pomysły na słowa?

Powstają w najprostszy chyba możliwy na świecie sposób – biorę gitarę, zaczynam sobie grać coś, co w pewnym momencie wydaje mi się ładne, więc rozwijam sobie temat i jednocześnie przychodzi mi do głowy melodyjka. Z tą melodyjką grają mi też teksty i one najczęściej w ten właśnie sposób powstają. Keith Richards powiedział w swojej biografii, że on nie układał piosenek, lecz posiadał coś w rodzaju anteny, która sprawiała, że jako pierwszy wychwytywał melodie przepływające przez jego pokój. Podobnie jest chyba ze mną, że ja po prostu sobie siedzę, nagle coś mi literalnie wpada do głowy i zaczynam to kontynuować i iść w tę stronę. Czasami jest też tak, że wymyślam sobie piosenkę i potem siedzę i piszę tekst, jednak niezależnie od tego, wszystkie teksty są oparte bardzo mocno na nastroju w danej chwili i na emocjach, które we mnie grają. Powiedziałbym, że wszystkie teksty, które napisałem na tę i na następną płytę, to chyba jedne z najbardziej szczerych tekstów, jakie można znaleźć na rynku. Po prostu wsadziłem tam to, co we mnie grało w danym momencie, nie zastanawiając się nad tym, jak ludzie to odbiorą i czy im się to będzie podobało. Zamiast tego skupiłem się na tym, czy to jest to, co chcę powiedzieć, także tu nie ma ściemy kompletnie.

Wielu ludzi, takich którzy już naprawdę osiągnęli w swoim życiu jakiś poważny sukces, powtarzało mi: „Muzyka to są cztery akordy i prawda – jak otworzysz swoje serce i powiesz to, co masz do powiedzenia, to Cię ludzie będą chcieli słuchać, bo prawda jest prawdą, a nie graniem na chwilę i dla pieniędzy”. Ja się cieszę, że nawet przez chwilę nie myślałem o tym, czego ludzie będą chcieli słuchać, tylko co ja chcę przekazać. Jest to więc niezwykle emocjonalna płyta i bardzo osobiste teksty.

Przejdźmy do pytania, które pewnie bardzo interesuje Twoich dawnych fanów – co skłoniło Cię do tak radykalnej zmiany w twórczości?

Część mojej osobowości. Blues, muzyka folkowa, odrobina klasyki – to zawsze emanowało ze mnie w moich gitarowych riffach. Są wśród nich takie, które można sobie spokojnie zagrać na gitarze akustycznej. Myślę, że jest to po części zasługa tego, że od zawsze lubiłem artystów takich jak Bob Dylan, Bob Marley, J.J. Cale, bluesa z lat 30-tych, czy też 20-tych typu Robert Johnson czy Charlie Patton - takie rzeczy, dzięki którym możesz cofnąć się w czasie żeby zobaczyć, skąd się wzięła muzyka, której słuchamy współcześnie. To wszystko we mnie grało od zawsze, szczególnie dużo bluesowych rzeczy.

Jest to też konsekwencja tego, że postanowiłem, iż to już koniec grania muzyki w tym konkretnym układzie, w którym byłem. Przyszło mi do głowy, że nie mam już nic do powiedzenia, grając taką metalową rzecz. Pomyślałem, że jak nam się drogi rozejdą, to prawdopodobnie będziemy się czuli wszyscy wolni i tak jak ja mogę sobie zrobić coś swojego, tak być może zespół pójdzie w jakąś inną stronę, skoro razem nam się to nie udało. Po prostu wyzwoliłem się z pewnych okowów. Jak gra się taką muzykę, to dla bardzo wielu fanów każde odejście w bok balansuje na cienkiej granicy pomiędzy zdradą a eksperymentem, a ja bardzo nie lubię szufladkować i być tak kojarzony, że gram tylko to i nic więcej. Myślę więc, że to jest ta główna przyczyna - chciałem po prostu zrobić to, co uważałem za stosowne w danym momencie, to co grało we mnie, zbierało się i zbierało, aż w końcu wybuchło.

Co do mocniejszych, rockowych brzmień. Zostawiłeś je za sobą i już ich nawet nie słuchasz czy dalej są w Twoim sercu i z chęcią do nich wracasz?

Na pewno nie zostawiłem. Mam najnowszą płytę Black Sabbath i jestem nią zachwycony. Fanem Black Sabbath byłem zawsze, szczególnie tych płyt kiedy Ozzy Osbourne z nimi grał. Może nie 100% ich materiału, ale myślę, że 90% piosenek to dla mnie cały czas rzeczy, które kładą na łopatki kiedy ich słucham, tak samo zresztą jak Led Zeppelin. Uwielbiam tę muzykę, zostawiłem sobie oczywiście płyty Soundgarden czy Nirvany, bo ciągle ich lubię. Nie słucham już jednak tych cięższych brzmień typu Pantera. Już jakiś czas temu, jeszcze w Polsce, w sklepach i komisach, lub z ludźmi zamieniałem się albumami, rozmawiając na zasadzie:

- To ja ci dam Panterę, a ty mi daj np. tego Boba Dylana.
- Dobra, weź sobie, bo ja i tak nie słucham, a Panterę lubię.

Powymieniałem to sobie na takie płyty, które mógłbym zabrać ze sobą na bezludną wyspę. Zdecydowanie bardziej bym chciał słuchać tam Boba Dylana niż Pantery, chociaż bardzo Panterę lubię. „St. Anger” zespołu Metallica jest cały czas dla mnie numerem jeden, jeśli chodzi o taki klimat - uwielbiam tę płytę. Wiem, że dla niektórych jest ciężka i niezrozumiała, ale ja ją po prostu kocham, to jest świetna muzyka, cudowna płyta, więc jak widać nie wyrwałem się tak całkiem z korzeniami.

Metallica - "St. Anger"


Wspominałeś już o drugiej płycie, czego możemy się po niej spodziewać? Czy znów całkowicie zmienisz styl czy pozostaniesz na obranej przez siebie ścieżce?

Trudno mi powiedzieć. Jest taka zasada, którą kiedyś sobie przeczytałem i która podobno ciągle obowiązuje – na nagranie pierwszej płyty masz całe życie, na nagranie drugiej już tylko 12 miesięcy. Zauważyłem taką dziwną prawidłowość – większość artystów w dzisiejszych czasach wyskakuje na rynek ze świetną pierwszą płytą, druga jest znacznie słabsza i dopiero trzecia znowu jest fajna. Dzieje się tak głównie, jak sądzę, z tego powodu, że pierwszą płytę robią przez ileś tam lat, a na drugą praktycznie nie mają czasu, bo mają trasy, wywiady, próbują też to podzielić między życie osobiste, więc powstaje ona na szybko, bo jest zobowiązanie. Po drugiej płycie jakby przygasa zainteresowanie zespołem i w tym momencie jego członkowie znowu mają czas na zrobienie lepszej muzyki. Ja chciałbym mieć drugą płytę gotową, kiedy coś się wydarzy. Mam ogromną nadzieję, że ludzie jakoś odbiorą tę muzykę i będą chcieli jej słuchać.

Druga sprawa jest taka, że nie chce przestać robić tego, co zacząłem i co sprawia mi tak ogromną przyjemność. Nie chcę działać tak, jak niektórzy to robią, że traktują muzykę jak pracę, na zasadzie „nagrałem płytę to teraz mam spokój do momentu, aż będę musiał nagrać następną”. Przez to niektóre zespoły każą pięć lat czekają na kolejny album. Doszedłem więc do wniosku, że będę sobie cały czas robił te piosenki, w ten sposób one się zbierają i jest ich coraz więcej.

A czy to będzie coś innego? Jako że niedawno, na urodziny bodajże, dostałem banjo i oszalałem na punkcie tego instrumentu, bo jest po prostu szalony, zwariowany i bardzo fajnie mi się na nim piosenki układa, sądzę, że na drugiej płycie może się pojawić tego banjo sporo. Może być też tak, że przestroję sobie gitarę i będę grał na rosyjskim stroju, co mi się też czasami przydarza. W tym przypadku jest tak, że jak uderzysz, to masz taki specyficzny prawie akord. Oni mają tam siedem strun i to jest w ogóle szaleństwo, co na tych gitarach wyprawiają. W każdym razie na pewno będzie duże połączenie pomiędzy tym co jest, a tym co będzie, jednak póki co wszystkie piosenki są tak naprawdę napisane na banjo i głos albo tylko gitarę i głos.

Teksty odgrywają w nich przeogromną rolę, myślę, że na pewno troszeczkę zmniejszę instrumentarium, będzie oczywiście akordeon, ale być może nie będę już wariował z sekcjami dętymi. Zresztą trudno mi powiedzieć, trochę skromna będzie ta płyta w sensie aranżacyjnym, ale też pewnie i dojrzalsza. Tak sądzę. Jest już nagranych parę piosenek, tylko, że one są jeszcze w tej surowej formie, więc czekam teraz co mi przyjdzie do głowy, jak zacznę już je aranżować. Nagle tu mi zagra melodyjka, tam mi zagra melodyjka, pomyślę sobie: „Może to na ukulele, to na jakimś akordeonie, to na czymś” i się zrobi znowu bogato. Na tej pierwszej płycie jakieś 50% instrumentów musiałem wykasować, bo już sam nie mogłem tego słuchać. Było takie natężenie aranżacyjne, że nie było w tym już miejsca na wyobraźnię, także nie wiem, jak to będzie z drugim albumem.

Wracając jeszcze na chwilę do „Poza stadem” – czy pierwszy singiel, „Możemy sobie gdybać” jest czytelną zapowiedzią tego, czego możemy oczekiwać po całym albumie, czy jeszcze coś nas zaskoczy?

Myślę, że jest kilka utworów, które zaskoczą. Jest taki utwór, który się nazywa „Pudełeczko”. Nie ma on nic wspólnego z akustycznym graniem. Jest też piosenka, która się nazywa „Szarowidzenie”, ona też powinna zaskoczyć. Ta płyta nie jest równa, w tym znaczeniu, że słyszysz piosenkę i wiesz czego się spodziewać po następnej. Myślę, że ona jest dość mocno zróżnicowana i to jest chyba jej ogromna zaleta, aczkolwiek słychać również, że jest jedną całością. Na pewno jednak ze 2-3 piosenki mogą w pewnym sensie zaskoczyć. „Możemy sobie gdybać” też jest takim swego rodzaju „kwiatkiem” na tej płycie, zresztą ta wersja, która teraz jest na VEVO jest nieco inna, niż ta podstawowa. Mam nadzieję, że płyta jest na tyle zróżnicowana, że nie będzie się nudziła.

Siemion - "Możemy Sobie Gdybać"


Ile utworów łącznie będzie na płycie?

Na płycie jest 9 utworów.

Albumu możemy się spodziewać w listopadzie, tak?

Rozmawiałem z wydawcą, który chce przesunąć termin, po to żeby jeszcze bardziej pokazać światu, że ona ma wyjść. To wszystko jest płynne, zobaczymy czy w listopadzie czy w grudniu.

A kiedy i gdzie możemy spodziewać się jakichś koncertów?

Będą w Polsce. Myślę, że ja przede wszystkim nastawiam się na koncerty, bardzo bym chciał je grać. Jednak żeby móc grać koncerty to ludzie muszą wiedzieć, że taka muzyka jest i muszą chcieć przyjść na koncert, a żeby wiedzieć i chcieć przyjść, to ta muzyka musi być w jakimś stopniu ludziom przedstawiona. Dopiero wtedy mogą oni zdecydować, czy im się to podoba czy nie. Koncerty więc będą się odbywać na pewno dopiero po jakimś takim rozpowszechnieniu wiadomości, że jest ta płyta i zobaczeniu jaki jest oddźwięk. Żeby nie było tak, że robię koncert, a tu nikt nie przychodzi, bo wtedy byłaby kicha.

Biorąc pod uwagę komentarze do „Możemy sobie gdybać”, czy to na Twoim profilu na Facebooku, czy pod klipem na YouTube, widać, że oddźwięk jest i to bardzo pozytywny. Jak to na Ciebie działa, czy jest to motywujące czy bardziej wywiera presję, żeby następny singiel był odebrany równie dobrze?

Jest to bardzo motywujące, ale przede wszystkim sprawia ogromną przyjemność, bo myślę sobie: „Kurczę, fajnie, że są jeszcze inni ludzie, którzy w ten sposób myślą, którzy mają podobny gust muzyczny”.

Co sądzisz o współczesnej scenie muzycznej, przede wszystkim w Polsce. Czy ktoś zaskakuje Cię pozytywnie?

Jest tak, że kompletnie nie mam dostępu do czegoś, co bym nazwał muzyką podziemną. Z doświadczenia wiem, że musi się dziać coś fajnego, jednak cała masa świetnych zespołów nie ma innej szansy funkcjonowania, jak tylko na scenie czy na żywo. Jak będą chcieli żeby wydać im muzykę, to się trafi taki wydawca jeden z drugim, który powie: „Wiesz, ja bym wam i wydał tę płytę, bo ona jest naprawdę fajna, ale ja muszę mieć gwarancję, że jej się sprzeda przynajmniej z 5000 sztuk. Bo jak się nie sprzeda 5000 to mi się nie opłaca jej wydawać, a żeby się sprzedało 5000 to słyszycie w radiu, jak trzeba grać.” No i zespół się tym martwi i tak naprawdę nikt nie ma za bardzo szans na wydanie.

Hip-hopowcy poradzili sobie z tym świetnie. Oni wydają sobie muzykę sami, często umieszczając na stronie specyfikację, dlaczego ta płyta kosztuje tyle i tyle, żeby ludzie wiedzieli, że nie są robieni „w balona” i że jak mają zapłacić 25 zł za płytę, to ona kosztowała artystę np. 24. Ja mam wrażenie, że muzyka hip-hopowa w Polsce, jeśli chodzi o takie rzeczy jak wydawanie, dystrybucja i promocja płyt, wyznacza nowe ścieżki.

Ja w ogóle miałem koncepcję, żeby moją płytę udostępnić za darmo do ściągania, ale trochę mi to nie wyszło. Miałem na to pomysł, jednak nie mam możliwości zrobienia jakiejkolwiek promocji, więc nie udało się tym razem, ale za którymś razem na pewno wyjdzie. Moim marzeniem jest powiedzieć tak: „Weźcie sobie ściągnijcie piosenki za darmo i przyjdźcie na moje koncerty, bo tego co zobaczycie czy usłyszycie lub poczujecie na koncercie, to wam ani płyta nie da, ani nie zdobędziecie w inny sposób”. Poza tym pomyślałem sobie, że jeżeli płyta będzie za darmo do ściągnięcia, to nikt nie będzie miał wyrzutów sumienia, że ukradł, tylko będzie wiedział: „ja mam legalną tę płytę”.

Wracając do tego co słyszę w radio, to bardzo mile zaskoczył mnie fakt, że na pierwszym miejscu Listy Przebojów Programu Trzeciego był Jaromir Nohavica. Dla mnie to powód do radości. Co do muzyki, która mnie zachwyca – ciągle jest to Hey, nie wiem jak Myslovitz, bo ich nie słyszałem dawno, zatrzymałem się na etapie „Korova Milky Bar”. Ja pamiętam jeszcze Myslovitz, który się nazywał The Freshman, ktoś mi przysłał ich kasetę. Posłuchałem i z tą kasetą chodziłem po wszystkich wytwórniach i mówiłem „wydajcie tę płytę, jak na niej nie zarobicie, to na pewno nie stracicie”, ale nikt nie chciał tego wydać. Wszyscy się śmiali, mówiąc „eeee, co ty?”. Potem okazało się, że ktoś ich wreszcie wydał i że Myslovitz to jednak fajny zespół. Sprawiło mi frajdę, że ktoś się wreszcie zreflektował. Nie śledzę aż tak bardzo polskiej sceny muzycznej na ten moment, więc mogę tylko mieć wrażenie, że w Polsce się trochę muzyka grunge’owa z końca lat 80-tych, 90-tych zaczyna budzić, bo słyszałem ze dwa albo trzy zespoły, które grają grunge. Grają go oczywiście trochę inaczej, po swojemu, bo wiadomo, że to są inne czasy, ale fajnie im to wychodzi. Gdybym miał jakieś linki do zespołów, do ich stron, to bardzo chętnie bym tego sobie posłuchał, tylko że byłem ostatnio tak zajęty płytą, że nawet nie miałem czasu sprawdzać, co tam w polskiej muzyce rozrywkowej słychać.

Na koniec poprosiłem Siemiona o podrzucenie nam kilku utworów, które byłyby zgodne z ideą chillsoundsgoodmusic, czyli takie, które bardzo lubi, a nie są powszechnie znane. Spośród listy podesłanych przez niego piosenek, wybrałem kilka, które znajdziecie poniżej.

The Budos Band - "Ride Or Die"


Alabama Shakes - "Hold On"


CocoRosie - "Grey Oceans"


Siemionowi dziękuję za poświęcenie swojego czasu na rozmowę, która pod koniec zamieniła się w całkiem miłą pogawędkę odbiegającą od tego, co zaplanowałem na wywiad. Podziękowania należą się również Nike Recordings i Alex, dzięki uprzejmości których miałem możliwość przeprowadzenia tego "interwju". Dzięki, dzięki, dzięki :)

Erik Hassle - Talk About It

chillsoundsgoodmusic
Erik Hassle może być postacią niektórym z Was już znaną. Chłopak ma już na koncie trzy albumy studyjne i tyle samo EP-ek, a jego utwory zdołały osiągnęły w niektórych europejskich krajach umiarkowaną popularność. 3 dni temu Erik powrócił ze swoją najnowszą produkcją, która ma szanse rozsławić jego nazwisko jeszcze bardziej. "Talk About It" to idealna propozycja z pogranicza ambitniejszego popu i R&B, której w zasadzie nie można nic zarzucić, może poza tym, że chciałoby się by potrwała jeszcze minutę dłużej, bo utwór tuż po punkcie kulminacyjnym dociera do końca. To jednak zabieg, który sprawia, że mam ochotę na więcej i z niecierpliwością czekam na jego kolejny track. Jako, że jest to pop w zasadzie perfekcyjny, nikogo nie powinno dziwić, że Erik pochodzi ze Szwecji, która od pewnego czasu powinna nosić miano "muzycznego trendsettera".


Wokalistę znajdziecie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona

wtorek, 22 października 2013

Tamara Saul - He Don't Know My Name/Pink Skies In Dark Nights (x DZA)/Biggie Say My Name

chillsoundsgoodmusic
Lata '90 były niesamowitym okresem dla muzyki rhytm & bluesowej. To właśnie z tego okresu pochodzą najwybitniejsze utwory z tej nowocześniejszej gałęzi R&B. Grupy takie, jak TLC czy wczesne Destiny's Child dla wielu stanowią do dziś niedościgniony wzór łączenia czarnych, soulowych klimatów z radiowymi brzmieniami. Długo czekałem na osobę, która będzie potrafiła przenieść specyfikę tych nagrań we współczesność.

Wydaje mi się, że właśnie się doczekałem. Tamara Saul to chorwacka wokalistka, której inspiracje wspominanymi przeze mnie artystami można wyłapać już po usłyszeniu pierwszych dźwięków któregokolwiek z jej tracków. Niezależnie od tego czy słuchamy jej EP-ki "Neon Nights" czy późniejszych produkcji, za każdym razem słychać silny wpływ najlepszych artystów R&B z końcówki ubiegłego wieku. Pomimo, że wpis poświęcony miał być najnowszemu utworowi Tamary - "Pink Skies In Dark Nights", który wyprodukowany został przez rosyjskiego producenta ukrywającego się pod ksywką DZA, to moje serce skradł wcześniejszy track wokalistki - "He Don't Know My Name", który uważam za fenomenalny. Najbardziej polecam jednak przesłuchanie całej twórczości artystki. Czekam na więcej i mam nadzieję, że nie będę musiał czekać długo.

"He Don't Know My Name"



"Pink Skies In Dark Nights"



"Biggie Say My Name [Girls Love Beyonce Bootleg]"



Tamary szukajcie tu:

środa, 9 października 2013

Sharon Jones & The Dap Kings - Retreat!

chillsoundsgoodmusic
Królowa jest tylko jedna - tjaaaa... Nie interesuje mnie, czy slogan ten można zastosować w przypadku Sharon Jones, bo w moim mniemaniu, jest i będzie ona królową soulowo-funkowych brzmień. Nie skrywam więc radości z jej powrotu po trzyletniej przerwie. Najnowszy track Sharon Jones & The Dap Kings (o których pisałem już tu) nosi tytuł "Retreat!" i nie jest może tak wybitnym dziełem, jak "100 Days, 100 Nights", jednak pamiętajmy, że w przypadku Sharon i jej bandu nawet gorszy utwór to produkcja ze wszech miar dopieszczona i godna uwagi. A ten do gorszych nie należy. "Retreat!" zwiastuje kolejny longplay grupy pt. "Give The People What They Want" - nie wiem jak Wy, ale ja już zacieram ręce na kolejną porcję soulu i funku w najlepszym, staroszkolnym wydaniu.


Do utworu powstał oczywiście teledysk:


Grupy szukać możecie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona

James Hersey - Juliet

chillsoundsgoodmusic
Pomimo kolejnych oznak "Złotej Polskiej Jesieni" za oknem, która jak co roku, jest w moim odczuciu bardziej szara niż złota, pozytywne nastawienie idzie przez życie wraz ze mną, a również i Wam zalecam zaprosić je do tej wędrówki. Jeżeli jednak chwilowo wahacie się nad tym, jaki nastrój obrać na jutrzejszy dzień, polecam wsłuchać się w utwory, takie jak ten.

James Hersey podrzucił nam track zwiastujący jego drugi mixtape pt. "Eleven". Pozytywny, skoczny electropopowy utwór potrafi automatycznie wprawić człowieka w lepszy nastrój. Nie jest to oczywiście track, który ma predyspozycje do pozostania "evergreenem", jednak zarówno do warstwy muzycznej, tekstowej, jak i "flow-śpiewu" Jamesa nie mam żadnych zastrzeżeń. Pozostaje więc cieszyć się i odsłuchiwać "Juliet", który w dodatku pobrać możemy za darmo.


Jamesa odnajdziecie tu:

wtorek, 8 października 2013

Siemion - Możemy Sobie Gdybać

chillsoundsgoodmusic
Zaznajomieni z chillsoundem zauważyli już pewnie, że o polskojęzyczny utwór na moim blogu ciężko. Nie bierze się to z jakichkolwiek uprzedzeń do naszej ojczystej mowy, wszak wiem, że "Polacy nie gęsi" i polski język staram się pielęgnować, jak tylko mogę. Chodzi tu raczej o jakiś specyficzny sposób brzmienia tekstów - aby jakiś utwór brzmiał dobrze po polsku musi mieć naprawdę wartościowy tekst - i nie mam tu na myśli wydumanych metafor, które przychodzą do głowy zazwyczaj o 4 nad ranem po zbyt dużej ilości "głębszych". Umówmy się - banalny tekst o miłości brzmi po prostu lepiej po angielsku niż po polsku, a o tekstowe perły w naszym kraju niestety wcale nie tak łatwo. Dlatego niezmiernie cieszę się, że na chillsounda trafia drugi, po domowych melodiach, polskojęzyczny artysta.

Piosenkę "Możemy sobie gdybać" po raz pierwszy usłyszałem w zeszły piątek, a mam dziś wrażenie, że co najmniej setka z ponad dwunastu tysięcy aktualnych wyświetleń na youtube należy do mnie. Poważnie - dawno nie słyszałem utworu, który tak bardzo wyzwalałby we mnie chęć "gwałcenia replay'a". 

Siemion to Jarosław Siemienowicz, którego nazwisko może być znane przede wszystkim osobom, których muzyczna pamięć sięga dalej niż do początku trwającego millenium. Jest on jednym z założycieli Proletaryatu - rockowo-metalowej grupy, której lata świetności przypadają na lata '90 ubiegłego wieku. Do dyskografii Siemiona wliczyć należy również wydaną w 1999 roku płytę zespołu "Anioły". Dość jednak o przeszłości, skupmy się na tym, co dziś. Zastanawia mnie fakt, co skłoniło Siemiona do tak drastycznej zmiany wykonywanej przez niego muzyki - przestaję jednak o tym myśleć, słysząc w głowie tekst utworu:

"(...)czy to by coś zmieniło,
jeśli dowiemy tego się?"

Zostawiam więc przyczyny artystycznej przemiany, która sprawiła, że utwór zapowiadający debiutancką płytę Siemiona, jest jednym z najlepszych przykładów połączenia tradycyjnego folku ze współczesnym popem, jaki miałem przyjemność słyszeć - i to nie tylko wśród rodzimych wykonawców. Niesamowicie pozytywne i optymistyczne brzmienie utworu sprawia, że czaruje on już od pierwszego przesłuchania, a napisany z delikatnym przymrużeniem oka i jednocześnie skłaniający do refleksji tekst, to dowód na to, że nie potrzeba maestrii Nosowskiej (nic Kasi nie umniejszając), by zaprezentować liryczny majstersztyk.

Swoistą "wisienką na torcie" jest pojawiający się pomiędzy zwrotkami wokalny sampel, którego największym plusem jest to, iż jest na tyle niewyraźny, że pozostawia szerokie pole do interpretacji. Wystarczy powiedzieć, że w trakcie luźnych rozmów ze znajomymi o utworze, pojawił się szereg propozycji na to, jak brzmi powtarzający się tekst: od gangstersko-bronxowego "Trap In Tha Hood", po zdecydowanie bardziej swojsko brzmiące "czapki do góry" :)

"Możemy sobie gdybać" zwiastuje debiutancki album Siemiona pt. "Poza stadem", który ukaże się nakładem wytwórni Nike Recordings. Mógłbym o tym utworze pisać jeszcze godzinami - że warto zwrócić uwagę na teledysk, który jest zlepkiem wakacyjnych klipów fanów, że utwór dotarł już do 2. miejsca folkowej listy ReverbNation, ale po co?

"(...)jedyne, co to zmieni -
na ścianie się wydłuży cień.
I skończy się kolejny dzień."


Siemiona szukać możecie tu:

piątek, 4 października 2013

Tomasz Makowiecki - Holidays In Rome

chillsoundsgoodmusic
Kolejne "złote dziecko" (zabawnie to brzmi z ust człowieka, który od opisywanego artysty jest o wiele młodszy) "Idola" dojrzało, zagrało va banque, odnalazło własną drogę lub po prostu przeszło niesamowitą metamorfozę. Ciężko powiedzieć, jak dokładnie było w przypadku Tomka Makowieckiego, któremu co prawda zawsze daleko było do radiowo-popowej papki i "celebrytyzmu" znanego z pierwszych stron gazet, jednak nie sposób nie porównać "Holidays In Rome" do artystycznej wolty, jaką zapewniła nam Brodka przy premierze "Grandy".

Prawdą jest, że Tomek od zawsze miał bardzo dobry wokal, co udowadniał już w Polsatowskim show, miał też talent do tworzenia chwytliwych kompozycji (np. "Miasto Kobiet"), jednak jego najnowszy singiel sprawił, że automatycznie zapomniałem o jego poprzednich dokonaniach i spojrzałem na niego z zupełnie innej strony. Bo oto człowiek, którego zapamiętałem jako wielkiego fana Wilków, śpiewającego "Son Of The Blue Sky" prawie równie dobrze jak Robert Gawliński, staje w jednym rzędzie z najlepszymi producentami polskiej sceny elektronicznej, a porównanie go do KAMP! wcale nie jest nadużyciem. Jak mówi Tomek o nowej płycie: "To najbardziej bezkompromisowa i osobista rzecz, jaką do tej pory zrobiłem". Ja dodam - oby tak dalej, bo zrobiłeś to świetnie :) Album "Moizm" jest już dostępny do odsłuchu za pośrednictwem serwisu Deezer i jak tylko będę miał chwilkę czasu, to na pewno go przesłucham i skrobnę kilka zdań. Póki co katuję "Holidays In Rome", do czego również Was zachęcam!


Tomka szukać możecie tu: