Gdy po raz pierwszy usłyszałem dziś Zellę Day, pomyślałem, że to nie fair, że na świecie jest pewnie bardzo dużo bardzo dobrej muzyki, której nigdy nie przyjdzie mi usłyszeć. Bo przecież nie prowadziłem bloga tylko kilka miesięcy, a gdzieś ta Zella przepadła w moich muzycznych poszukiwaniach, przez co natknąłem się na nią dopiero dziś. Tyle dobrego, że zamiast wyczekiwać kolejnych utworów, mogłem od razu zapoznać się z kilkoma jej produkcjami.
Sukces Lany del Rey sprawił, że na rynku muzycznym jak grzyby po deszczu pojawiać zaczęły się melancholijne dziewczyny próbujące śpiewać w tym samym stylu. Żadnej jednak nie udało się mnie przekonać do siebie tak bardzo, jak Zelli. Media zdążyły już ochrzcić ją "weselszą wersją Lany del Rey", ja postanowiłem jednak, że odczepię się od tych porównań - Zella to Zella i choć wyraźnie słychać inspiracje starszą koleżanką, to wydaje mi się, że z powodzeniem na rynku znajdzie się miejsce dla obu z nich.
Zella wydała właśnie swoją debiutancką EP-kę, na której odnaleźć możemy cztery utwory. Dziewczyna zaczęła jednak swoją przygodę z muzyką wcześniej, dzięki czemu w Internecie odnaleźć możemy też cover "Seven Nation Army" The White Stripes, z którym poradziła sobie bardzo dobrze. Prawdziwe wrażenie robią jednak jej autorskie utwory. Wielbicielom Lany najbardziej przypadnie do gustu nastrojowy "1965", jednak tak naprawdę każdy dotychczas wydany przez Zellę track jest wart przesłuchania. Wokalistka czaruje swoim urokiem, któremu naprawdę bardzo ciężko jest się oprzeć. Ja z pewnością pobiegłbym z nią szukać wschodu Edenu.
"Hypnotic"
"1965"
"East Of Eden"
"Sweet Ophelia"
Linki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz